Po katastrofalnym meczu Królewscy wygrali z Leganés 1:0, ale gdyby dało się zapisywać przy wyniku wartości ujemne, prawdopodobnie obie drużyny dostąpiłyby tego wątpliwego zaszczytu. Niewiele gry, niewiele celnych strzałów. Real Madryt pokazał się z bezndziejnej strony. Zaliczył prawdopodobnie najgorszy mecz w tym sezonie w kwestii gry do przodu. Wynik mówi jednak sam za siebie – nie jest przecież tak źle, udało się zachować czyste konto… Ale w końcu udało się wcisnąć jedną bramkę za sprawą Marco Asensio, który wykorzystał dośrodkowanie Theo Hernándeza.
O pierwszej połowie lepiej nie pisać nic. Królewscy grali całkowicie bez pomysłu. Wymieniali piłkę, utrzymywali się przy niej, ale nie dawało to absolutnie żadnych efektów. Nie oddali celnego strzału, a najgroźniejsza sytuacja wynikała z jednoosobowego pressingu w wykonaniu Mateo Kovačicia. Chorwat w sytuacji sam na sam uderzył jednak dokładnie tak, jak wyglądała gra Los Blancos – beznadziejnie. Ani jednego faulu, ani jednego prostopadłego podania. Jeśli myśleliśmy, że gra wrzutkami to zły pomysł, okazało się, że jest coś gorszego. Dośrodkowań bowiem też nie było za wiele. Nikt nie pokazał się z dobrej strony. Obie drużyny grały tak, jakby chciały stanowić tło dla rywala. Gracze Leganés też jednak niezbyt umiejętnie atakowali. Mówiąc krótko, pierwsza część gry była nudniejsza niż konferencje prasowe Zinédine’a Zidane’a. Wyglądało to gorzej niż trio Emerson-Diarra-Gago w 2007 roku.
W przerwie zabrakło w szatni Los Blancos Harry’ego z Tybetu, który swoimi predyspozycjami uzdrowicielskimi szybko zdiagnozowałby problemy drużyny Zidane’a. Na drugą część meczu wyszli więc ci sami zawodnicy w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie różniły się ich twarze, ich umiejętności, ich bezradność, ich niemoc, ich brak pomysłowości. Druga linia istniała tylko w teorii, Borja Mayoral grał dokładnie tak, jakby chciał wejść w buty Karima Benzemy za najgorszych czasów. Właściwie tylko środkowi obrońcy i Kiko Casilla spisali się bez zarzutu. W 89. minucie Królewscy zdobyli bramkę za sprawą Marco Asensio, który ładnym uderzeniem wykorzystał dośrodkowanie Theo.
Co to było? Czy jest z tego wyjście? Czy zna je Zidane? Czy zna je ktokolwiek? Real Madryt po raz kolejny wyglądał tak, jakby żaden wstrząs, żadna rozmowa, żadna pojedyncza decyzja nie mogła odmienić wszystkiego, co złe. Czas przestać mydlić kibicom oczy i wmawiać, że brakuje tylko skuteczności. Nie chodzi bowiem o kropkę nad i. Chodzi o całokształt. Wrażenie, jakie zostawili po sobie Królewscy jest adekwatne do tego, co widzimy od kilku miesięcy. Czasem można było zupełnie ignorować gorsze momenty i zwracać uwagę na te lepsze. Te, kiedy rywal czuł siłę Realu Madryt. Dziś zabrakło nawet tych momentów i bramka w 89. minucie na pewno tego nie zmienia.
CD Leganés – Real Madryt 0:1 (0:0)
0:1 Asensio 89′ (asysta: Theo)
Leganés: Champagne; Tito, Bustinza, Siovas, Diego Rico; Rubén Pérez (61′ Brašanac), Eraso, Gumbau; Naranjo (70′ Amrabat), Beauvue (82′ Omar Ramos), El Zhar.
Real Madryt: Casilla; Carvajal, Vallejo (15′ Nacho), Varane, Theo; Kovačić, Llorente (73′ Isco), Ceballos (67′ Modrić); Lucas Vázquez, Mayoral, Asensio.
Related posts
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Stay connected